Komu oberwało się najbardziej?
Przede wszystkim spa w hotelach miejskich. Bo jak zapewnić rentowność w momencie, kiedy wyparowało 90% gości spa? Przekonałem się o tym boleśnie, gdy też zostałem zmuszony do zamknięcia świeżo otwartego projektu operacyjnego The Bridge Spa we Wrocławiu. Dosłownie miesiąc po tym, jak ów projekt zaczął przynosić zyski, a osiem miesięcy od wizyty pierwszego gościa w spa. No cóż, kilka miesięcy to jednak za krótki czas na wypracowanie stałej bazy klientów miejskich, którzy zapewne uratowaliby to spa. Niestety z pustego i Salomon nie naleje…
MICE obciął skrzydła spa
W podobnej sytuacji znalazły się spa w resortach hotelowych, które „żyły” z tzw. gościa konferencyjnego. Zanim zawitał do nich chiński wirus, działy spa były w tych hotelach często traktowane per nogam. Dyrektorzy generalni i właściciele za bardzo nie zawracali sobie głowy ofertą zabiegową, ponieważ tak naprawdę ich spa nie generowały zysków (lub niewielkie), ale same problemy. Zazwyczaj z managerami spa i wiecznie rotującymi terapeutami. W spa miało być zatem z założenia ładnie, miło i przyjemnie. W takich obiektach oczywiście nikt się nie zauważał rosnącego od kilku lat trendu wellness hospitality opartego na szeroko rozumianej potrzebie wellbeingu współczesnego gościa. Wymagałby to bowiem strategicznych zmian w działalności całego hotelu oraz pozycjonowaniu na rynku. A kto chciałby tracić czas na takie „pierdoły”, skoro pieniądze płynęły szerokim strumieniem z biznesu?
Stracony czas
Okazało się jednak, że nawet pierwszy lockdown nie spowodował, że u kadry zarządzającej zapaliła się lampka ostrzegawcza z komunikatem – „Czas na zmiany w spa!” Dlatego zamiast myśleć, jak ze spa uczynić prawdziwy magnes dla klientów indywidualnych, głównym zmartwieniem wciąż pozostawał kwestia – czy biznes wróci jesienią?
Nie wrócił. Co zresztą nie było chyba zbyt trudne do przewidzenia. Dopiero jednak po tym bolesnym doświadczeniu, część managerów stwierdziła, że na poważnie trzeba zacząć doceniać klienta indywidualnego i w jakiś sposób zachęcić go do wizyty w hotelu. A do tego spa jest idealnym narzędziem, co wiadomo od lat.
Jednak kilka miesięcy zostało straconych… Tak jak rząd zmarnował czas na przygotowanie się do drugiej fali koronawirusa, tak hotelarze stracili dany im czas na opracowanie nowych strategii, w których spa mogłoby odgrywać kluczową rolę.
Odporni na wirusa
Obronną ręką z tej potyczki z wirusem wyszły więc tylko te obiekty, które od kilku lat budowały swoją pozycję rynkową wokół szeroko rozumianej profilaktyki zdrowia i wellnessu. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy w długi listopadowy weekend odwiedziłem Manor House Spa w Chlewiskach. Dokładnie w tym czasie, kiedy w życie weszły pierwsze jesienne obostrzenia dotyczące ograniczenia wizyt w hotelach, fala covid od miesiąca pięła się w górę niemiłosiernie, a goście w całej Polsce odwoływali wizyty w obiektach. Tymczasem w Manor House nic wskazywało, że są jakieś problemy epidemiologiczne w kraju. Spa pracowało na pełnych obrotach, a na zabiegi ledwo można było się zapisać.
Okazało się, że budowana przez właścicieli konsekwentnie od lat „odporność” oparta na koncepcji wellness działa bez zarzutu. I pewnie nic by jej nie osłabiło, gdyby nie antywirusowa terapia rządowa, która wprowadziła w stan śpiączki cały hotelowy świat. Choć i w tej sytuacji obiekt wciąż działa oferując pobyty paramedyczne.
Jakie z tego płyną wnioski?
Dość oczywiste. Cała sytuacja z covidem spowodowała, że ludzie generalnie bardziej zaczęli przyglądać się swojej kondycji zdrowotnej i psychofizycznej. Kluczem stało się słowo „odporność”. Każdego bowiem ten wirus dorwał. Jeżeli nie na poziomie fizycznym (infekcji), to na pewno psychicznym. Wszak wszyscy mamy lekko „zryte berty” i każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu potrzebuje pomocy terapeutycznej i bezpiecznej przestrzeni, gdzie będzie mógł odetchnąć od tego całego bałaganu. Najlepiej w otoczeniu natury, który ma doskonałe działanie relaksujące.
Jednak moim zdaniem polskie „czekoladowe spa” wciąż nie nadają do tego celu. Oczywiście nie wszystkie. Są naprawdę chwalebne wyjątki, które stawiają na prozdrowotne pobyty indywidualne oraz podkreślają swoją autentyczność. Jednak w wielu przypadkach, oferty zabiegowe nie uwzględniają zmian w oczekiwaniach gości oraz nie nadążają za rozpędzonym pociągiem z napisem wellness.
Więcej W
A trendy zostały już określone kilka lat temu. Mówiono o tym ponownie w czasie tegorocznego Global Wellness Summit, który odbył się Palm Beach na Florydzie. W skórcie to: więcej profilaktyki zdrowia, więcej programów budujących odporność, więcej natury, więcej troski o zdrowie psychiczne (informacje na ten temat znajdziecie w poprzednim wpisie oraz w poście Europejskiej Fundacji Spa).
Jednak czy te idee trafią na podatny grunt w Polsce? Bardzo bym sobie tego życzył i pragnął z całego serca. Choć nie jestem pewien, czy jesteśmy na to przygotowani. Raczej w większości będziemy trwać w tej beznadziei, szukając winnych poza nami, gdzieś w świecie wirusów i kiepskich rządów polityków.
Jaka zatem przyszłość czeka polskie obiekty spa w 2021? Niestety dla większości nie będzie to czas mocnego odbicia się od dna, choć zapewne wraz z pierwszymi ciepłymi miesiącami oraz rozluźnieniem obostrzeń, goście będą chcieli wypocząć w spa. Wybiorą jednak te obiekty, w których mogą naprawdę zrzucić skumulowany w 2020 roku stres.
Błyszczeć będą zatem te miejsca, które mają już ugruntowaną pozycję na rynku wellness oraz te, które w mijającym roku wzniosły się na poziom odwagi i akceptacji, by zacząć się zmieniać. I te hotele oraz resorty spa będę chętnie odwiedzał.